Macedonia - Skopje, Ohrid, Bitola 2023

Macedonia była  jedynym krajem byłej Jugosławii, którego jeszcze nie zwiedziłam, dlatego pod koniec września 2023 zdecydowałam się naprawić ten błąd. Będę pisać "Macedonia", bo tak mi jest wygodnie, tak jest szybciej i takiej nazwy używają Macedończycy, ale oficjalna nazwa kraju to (na dzień dzisiejszy) Macedonia Północna (mac. Severna Makedonija). Ale Macedonia to także nazwa regionu, który obejmuje więcej krajów: jest Macedonia Wardarska, w której leży państwo Macedonia Północna, jest też Macedonia Egejska - kraina historyczna w Grecji, Macedonia Piryńska - na terenie Bułgarii, niewielka część historycznego regionu Macedonia znajduje się też w Albanii, Serbii i Kosowie.

 Flaga Macedonii Północnej

Nie licząc turystycznych hitów, takich jak Jezioro Ochrydzkie czy Kanion Matka (o tym słyszał niemal każdy zainteresowany Bałkanami), moja wiedza na temat Macedonii ograniczała się do kilku rzeczy czy faktów. Pierwszy to film Zanim spadnie deszcz (polecam!!!). Drugi to migracja Macedończyków do Europy Centralnej w drugiej połowie lat 40-tych (starosta sąsiadującego z nami miasta Kuřim jest Macedończykiem). Kolejny fakt to konflikt zbrojny macedońsko-albański z roku 2001. Plus trochę wiedzy z przewodnika "Bałkany", wyd. Bezdroża . Do tego miksu dodam videoklipy grupy 2Bona pochodzącej ze Skopje (ich klip "Jug" wpłynął na decyzję o wyjeździe:) i relacje mojej znajomej -Aleksandry💖 która stamtąd pochodzi, i to w sumie wszystko.

Zależało mi na tym, by dogłębnie poznać kraj, kulturę i ludzi, dlatego nie chciałam jechać z wycieczką objazdową ani lecieć tam samolotem, ale od samego początku "wtopić się" w tłum, podróżować tak, jak to robią miejscowi; zadawać pytania im, a nie przewodnikowi wycieczki. Myslę, że to postanowienie udało mi się spełnić z nawiązką.

Pierwszym krokiem była rezerwacja noclegów (przez stronę booking), drugim krokiem był zakup biletu na autobus. Z Brna do Wiednia na dworzec Erdberg dotarłam Flixbusem, potem przesiadłam się na linię Eurobus (macedońska firma autobusowa, która jeździ z Wiednia do Skopje, Tetova, Kumanova, Bitoli i innych miast.) Bilet z Wiednia do Skopje kosztował 60 euro (dorosły); dla mojej 10-letniej córki cena biletu wynosiła 45 euro. (Przypominam, że są to ceny z września 2023 roku).

Warto wspomieć, że Wiedeń, to taka mała Jugosławia. Język serbsko-chorwacki jest drugim, po niemieckim, najczęściej używanym językiem w Austrii. Większość autobusów z dworca Erdberg jedzie na Bałkany. Same nazwy firm przewozowych już sugerują, która nacja jest ich właścicielem i gdzie się kierują, np. Zoran Reisen. Na dworcu wśród podróżnych dominowali Serbowie, Bośniacy, Macedończycy i Albańczycy. Graffiti w pobliżu dworca sugerowało, że Bałkany są już tylko rzut beretem.

Nasz Eurobus odjechał zgodnie z rozkładem. Zdecydowana większość podróżnych to byli Albańczycy - autobus jechał do Skopje, a potem do Tetova, czyli regionu, w którym przeważają Albańczycy. Macedonia jest krajem dwujęzycznym i dwukulturowym. Najwięcej ilościowo jest Macedończyków, a zaraz na drugim miejscu plasują się Albańczycy. Mieszkają tam też Turcy, Serbowie, Bośniacy. W każdym razie w naszym autobusie jechali niemal sami Albańczycy. Nie byli to turyści, ale członkowie diaspory, których żegnała na dworcu rodzina.

Miałam możliwość nasłuchać się do woli ich języka, nie tylko dzięki temu, że ludzie wokół nas rozmawiali ze sobą, ale też z głośników, ponieważ kierowca puszczał od 18:00 do 22:00 albańskie disco/turbofolk. Kiedy kierowca wyłączył muzykę, bardzo szybko odezwały się inne dźwięki. Blisko nas jechała rodzina z małymi dziećmi, które płakały przez kolejne 2-3 godziny. Jeśli nie dajecie rady jechać w hałasie, polecam wziąć stopery do uszu. Zauważyłam, że NIKT nie dawał po sobie poznać, że przeszkadza mu płacz dzieci i nikt nie był tym szczególnie zdziwiony. Jest to tam zupełnie normalne, że rodzice biorą niemowlęta lub kilkulatki na taką całonocną trasę. 

Kontrole graniczne przeszły gładko, wszyscy wysiedli z dokumentami (do Serbii i Macedonii wystarczy dowód osobisty!), podeszli do budki celnika i wsiedliśmy z powrotem. Myślałam, że w drodze powrotnej też to tak będzie wyglądać, ale okazało się, że się drastycznie myliłam 🙉, ali o tom potom, jak to mówią na Bałkanach.

O godzinie 8 rano dojechałyśmy do Skopje.  (Jechałyśmy od 18:00 do 8:00 rano, czyli podróż Wiedeń - Skopje trwała 14 godzin podczas których były 2 krótkie  postoje w Serbii). 

Ledwo wysiadłyśmy z autobusu, a już podchodzili do nas taksówkarze i pytali, czy podrzucić nas do hotelu. Z racji tego, że kwaterunek w naszym pokoju był dopiero od 14:00, postanowiłyśmy najpierw pozwiedzać stolicę. Pierwsze kroki na dworcu były w stronę kantoru (potrzebowałam denarów), następnie toaleta, gdzie się umyłyśmy mokrymi chusteczkami po dłuugiej trasie, następnie kiosk (moja córka wypatrzyła zieloną Fantę Tropical, której nie ma w Czechach), a potem, zgodnie z naszą tradycją rodzinną -  do PEKARY.  Zawsze kiedy jesteśmy w krajach byłej Jugosławii, jedno z pierwszych miejsc, które odwiedzamy, jest pekara. Tamtejsze pieczywo jest inne, jest większy wybór, jest i burek, którym, człowiek się napcha na cały dzień :)

Z dworca szłyśmy wzdłuż rzeki Vardar (jest taka piosenka ludowa "Od Vardara pa do Triglava (...) Jugoslavijo!").

Dworzec, centrum z placem Makedonija, stara Czarszija i twierdza są blisko siebie i można bez problemu przejść na nogach, nawet z plecakiem. 

Brzegi Vardaru łączą piękne mosty, które różnią się wiekiem i stylem architektonicznym. Im bliżej głównego placu Makedonija, tym zobaczycie więcej pomników. Chyba żadna stolica świata nie ma tylu pomników na tak niewielkiej przestrzeni i tak blisko siebie jak Skopje. Niektórzy żartują, że jest tam więcej pomników niż mieszkańców.

Tuż przy placu Makedonija, którego dominantą jest statua Aleksandra Wielkiego na koniu, znajduje się stary kamienny most turecki, którego budowę ukończono w 1469 roku. Przez most dotrzemy do starej czarsziji, tj. dzielnicy tureckiej i Muzeum Archeologicznego. Są tam dawne łaźnie tureckie (obecnie mieści się w nich filia Galerii Narodowej), restauracje z tradycyjną kuchnią macedońską, kawiarnie, sklepy z pamiątkami czy tradycyjnymi słodyczami (baklava, trilece, chałwa, itd.), uniwersytet, a nawet lokalny mini browar. 

Z czarsziji jest dosłownie kilka kroków do fortecy Kale, z której jest piękny widok na miasto i górę Vodno (na którą można się wybrać kolejką linową) i kilka kroków do meczetu Mustafy Paszy. 

Jeśli chodzi o jedzenie - ci szczęściarze, co byli w Serbii, Bośni czy Chorwacji, będą znali pljeskavicę, burek, pile u lepinji i ćevapi, ale są w Macedonii dania, które są charakterystyczne dla tego kraju - jest to np. tavče gravče, polneti piperki czy taratur/tarator.  W jeden dzień było gorąco i nie chciało nam się jeść obiadu, tośmy kupiły w spożywczym 2 rodzaje szynki serbskiej firmy Zlatiborac i też dało radę.

Na zwiedzanie samego Skopje wystarczy sobie zarezerwować 1-2 dni.

Dla miłośników przyrody - wszystkie przewodniki polecają odwiedzić Kanion Matka. Myśmy tam niestety nie dotarły. Nie żeby coś się stało, po prostu tak wyszło. Nie mówcie dziecku/żonie/osobie, która się obawia węży, że kanion zamieszkuje żmija rogata, jedna z najbardziej jadowitych gadzin w Europie, bo będziecie mieli po wycieczce😅

Ja tam się żmiji nie bałam, ale śledziłam co wieczór wiadomości w serbskiej telewizji, ponieważ w czasie naszego pobytu w Macedonii miał miejsce zamach w Banjskiej w Kosowie, zginął 1 albański policjant i 3 Serbów. Gdyby się sytuacja gwałtownie pogarszała, musiałybyśmy wrócić wcześniej do domu. Do Kosowa już blisko, a jak się coś dzieje, to nie ma co czekać, tylko trzeba spierdzielać, dlatego miałam to na uwadze i co wieczór obowiązkowo wiadomości na kanale RTS, a potem zabawny serial Selo gori, baba se češlja. Taką miałyśmy wieczorną rutynę. Teraz w Czechach mi brakuje tego serialu...😟

Po zwiedzeniu Skopje pojechałyśmy do Ochrydy (mac. Ohrid). 

Przewińcie sobie zdjęcia ze Skopje, a dalej znajdziecie opis Ochrydy, a następnie Bitoli, a na sam koniec relację z drogi autobusem z Bitoli do Wiednia, która była chyba największą przygodą wyjazdu.


Fragment budynku poczty w Skopje. Lubię styl brutalizm.

Sklepik ze słodyczami

Łuk triumfalny - Porta Macedonia


Fontanna Matka

Cedzak w Muzeum Archeologicznym

Meczet Mustafy Paszy

Stara Czarszija w Skopje

Jeden z mostów przez Vardar

Muzeum Archeologiczne

Pomnik "Decata begalci" poświęcony dzieciom, które grecka władza przesiedliła w latach 1948-49 z Macedonii Egejskiej do Europy Środkowej i Wschodniej. Szacuje się, że 28000-32000 dzieci na zawsze musiało opuścić swój dom i rodzinę. Ich potomkowie do dziś żyją w Polsce, Czechach, Rumunii itd.

Pomnik Goce Dełczewa - przywódcy ruchu wyzwoleńczego.

Okolice poczty w Skopje

Pomnik Cara Samuela

Widok z twierdzy Kale

Plac Makedonija, Aleksander Wielki na koniu

Znowu ta poczta ;)

Pomnik Cyryla i Metodego

Jeden z licznych pomników na moście Cywilizacji. Prawie wszystkie tablice informujące o tym, kogo przedstawia pomnik, są zamalowane czarnym sprejem. Ktoś to mógł odebrać w taki sposób, że współcześni Macedończycy próbują zmienić historię i przedstawić historycznych macedońskich herosów jako swoich, dlatego zamalował - moja teoria, ALBO nie znosi historii, ALBO komuś się nudziło.

Stoisko z kawą

Lew i twierdza Kale w tle

Most Cywilizacji i Muzeum Archeologiczne

Artefakt w M. Archeologicznym

Most Vera Aceva

Pomnik Filipa Macedońskiego

W Muzeum Archeologicznym

Kościół prawosławny im. św. Klementa Ochrydzkiego

Widok z twierdzy Kale na górę Vodno

Stara czarszija - dawne łaźnie tureckie

Ten relief nie był podpisany, wg mnie jest to najprawdopodobniej przedstawienie powstania anty-tureckiego.

 

Ohrid

Do Ohridu / Ochrydy dotarłyśmy autobusem firmy Galeb. Było to bezpośrednie połączenie ze Skopje do Ohridu. Autobus jechał 3,5 godziny, bilet kosztował 15 euro dla mnie i 8 euro dla córki. W autobusie nie było toalety, więc po drodze były dwa krótkie przystanki. 

Tekst dnia - brytyjski turysta, który podróżował tym autobusem spytał kierowcy, czy może z pieskiem do środka. Piesek był wielkości przekarmionej świnki morskiej i jechał w torebce. Kierowca wykonał zapraszający gest ręką i powiedział: Yes, please a następnie po macedońsku do siebie pod nosem: A daj go pan do bagażnika, może szybciej zdechnie...

Co chcę przez to powiedzieć - gdziekolwiek jedziecie - jeśli nie znacie ani w ząb lokalnego języka, wtedy nie zrozumiecie większości komicznych sytuacji, żartów, ale też ostrzeżeń, istotnych informacji itd. Warto, w miarę możliwości, uczyć się, ponieważ wtedy jest ciekawej, a ponadto znajomość kilku słów może nam uratować życie. 

Warto przejechać odcinek Skopje-Ohrid czymkolwiek, ponieważ są tam niesamowite widoki!!! Na całej długości trasy możecie podziwiać majestatyczne szczyty gór Šar planina. 

Między miastami Tetovo i Kiczevo jest wiele albańskich wsi. Łatwo je rozpoznać, ponieważ są w nich wysokie maszty z  dwugłowym czarnym orłem na czerwonym tle. Wsie te wyglądają jak częściowo opuszczone - są tam głównie kilkupiętrowe wille, meczet i cmentarz, ale w wielu nie ma ani jednego sklepu spożywczego, restauracji ani stacji benzynowej. Wyglądało to tak, jakby domy tam budowała diaspora, która wraca do wsi jedynie na czas wakacji. To ważne dla osób, które podróżują pieszo/na rowerze - może się zdarzyć, że widzicie na mapie wieś, ale to nie znaczy, że kupicie tam jedzenie czy napoje ;)

Do Ohridu dotarłyśmy po południu. Po znalezieniu naszej kwatery, wybrałyśmy się na boisko do piłki nożnej, ponieważ trzeba było wypróbować piłkę, którą kupiłyśmy w Skopje. Na boisku było dwóch chłopców, potem zaczęło się schodzić więcej dzieci. Przez 2 godziny grali w piłę z moją córką, a potem usiedli wszyscy (około 8 dzieci) wokół  mnie i zaczęli zadawać pytania: skąd jesteśmy, gdzie mieszkamy, czy mamy dom w Macedonii, w jakim języku mówię z córką, w jakiej drużynie piłkarskiej gra, a jak tu dotarliśmy, jak długo tu będziemy, co tu robimy, itd. Byli ciekawi nas, a my ich. Było to bardzo fajne spotkanie. Ja mówiłam po serbsku, dzieci odpowiadały po macedońsku i jakoś to szło. Chłopcy nauczyli nas killku  przekleństw po macedońsku. Nie zdradzę Wam jakich😊

Drugiego dnia ruszyłyśmy na zwiedzanie Ohridu. To miasto to strzał w dziesiątkę! Daję 10/10 punktów! Jest tam piękna architektura z czasów osmańskich (lub stylizowana na te czasy), piękne, stare cerkwie, meczety, twierdza, wielkie jezioro, góry, liczne restauracje z najlepszym bałkańskim jedzeniem w bardzo przystępnej cenie, czego chcieć więcej?

Ohrid można zwiedzać pieszo lub pieszo+na łodzi. Nas w porcie zaczepił starszy mężczyzna, właściciel niewielkiej łódki motorowej pytając czy nie chcemy się przepłynąć za 20 euro wzdłuż starego miasta w stronę cypla z cerkwią św. Jana Kaneo (ta charakterystyczna, która jest na wszystkich widokówkach). Nie planowałam rejsu, więc odpowiedziałam "no nie wiem", wtedy pan zaproponował 15 euro. Rejs był super! Z wody miasto i cerkiew wygląda niesamowicie. Popłynęliśmy nawet trochę za cypel z cerkwią, gdzie widzieliśmy z wody ścieżki piesze po wzgórzu, plaże na brzegu jeziora, miejscową florę i faunę (np. kormorany siedzące na gałęzi drzew i grzejące się na słońcu).

Po rejsie rozłożyłyśmy się na plaży (3 godziny pływania i opalania), a potem zabytki. Ohrid to bardzo fotogeniczne miasto, a pod koniec września nie ma tłumów turystów. Woda w jeziorze była ciepła i bardzo przyjemna, można bez problemu pływać. Kto twierdzi, że w ochrydzkim jeziorze jest zimna woda, to chyba nie był na kąpielisku w Skaliczce😂

Jeśli chodzi o jedzenie, to polecam knajpki (np. restauracja Brioni albo Vkusno) z macedońską i europejską kuchnią w centrum na ulicy Goce Delcev. Ceny są bardzo przystępne. Zjecie tam pljeskavicę, gulasz, tavcze gravcze, różne mięsa z grilla, smażony ser, ćevapi, spaghetti, szkembe ciorba (flaczki), rosół, szopska sałatka, taratur, kotlet mielony i czym chata bogata. O kawie czy rakiji nawet nie wspomnę, bo to wiadomo, że jest.

Fani szopingu też nie będą zawiedzeni. W Ohrydzie są stoiska i sklepy z nawet gustownymi pamiątkami, tradycyjnymi słodyczami, biżuterią i akcesoriami, odzieżą i obuwiem (podróbki światowych marek w bardzo dobrej jakości).

Cerkiew św. Jana Kaneo

Cerkiew św. Zofii

Centrum Ochrydy - ulica handlowa



Ochryda widziana z łodzi

Menu po polsku w knajpce Brioni na ulicy Goce Delvev




Meczet Zeynel Abidin Paszy


Meczet Haji Durgut











Meczet Ali Paszy

Cerkiew św. Klementa

Nadbrzeże - tu można wynająć łódkę (15 euro za pół godziny poza sezonem)

Dom rodziny Robev - siedziba Muzeum







Bitola

Po Ochrydzie przyszedł czas na Bitolę. Dojechałyśmy tam busem z ochrydzkiego dworca. Bilet kosztował 370 denarów za osobę (jakieś 6 euro). Podróż trwała około 2 godziny.

W pierwszej kolejności poszłyśmy w stronę ruin starożytnego miasta Heraclea Lyncestis. Od dworca szłyśmy przez długi park, w którym była darmowa toaleta, boisko piłkarskie, siłownia, skatepark, 2 place zabaw i ogólnodostępna bezpłatna ściana wspinaczkowa (a dokładniej mówiac boulder). Po wyjściu z parku chwilę nie wiedziałyśmy, gdzie dalej, a mapy.cz, które miałam zainstalowane w wersji offline, pokazywały dróżkę, której nie było. 

Spytałam mężczyznę siedzącego na  ławce, czy wie gdzie jest Heraclea. Powiedział, że nas tam zaprowadzi, bo ma czas. Pan się nazywał Ljubčo (czyt. Lubczo), opowiadał nam o Bitoli i trochę o swoim życiu. Od 25 lat mieszka w Holandii, a do Bitoli, rodzinnego miasta, przyjeżdża co roku na urlop. Mówiłam mu, że tam, gdzie mieszkamy, w sąsiednim mieście starosta jest Macedończykiem i nazywa się Sukalovsky. Ljubčo spytał czy wiem jakie znaczenie ma to nazwisko. Na to ja, że nie. Ljubčo wytłumaczył, że to stare macedońskie słowo, które oznacza wałek do wałkowania ciasta.  Wałek to dobre nazwisko dla polityka, ale starosta Sukalovsky naprawdę daje radę, wszyscy go szanują, miasto się rozwija, a ludzie żyją dostatnio.

Na terenie Heraclei spotkaliśmy pielgrzymkę z Polski ;)

Po zwiedzeniu Heraclei poszłyśmy z powrotem przez park w stronę dworca. A że wyrobiłyśmy już dzienna normę w chodzeniu z bagażami na plecach, tośmy chciały na kwaterę dostać się taksówką. W pobliżu dworca nie było juz żadnego auta z napisem "taxi". Stały tam tylko zaparkowane auta, których kierowcy palili i rozmawiali ze sobą. Pierwszy podszedł - "gavaritie pa ruski?" spytał. Na to drugi do niego "a idź ty z tym twoim ruskim" a następnie spytał czy potrzebujemy się dostać do Ochrydy. Ja pytam czy wie gdzie jest hotel Teatar. To w Bitoli wie każdy taksówkarz. Zanim wsiadłyśmy, dogadałyśmy cenę. 5-10 minut jazdy taksówką kosztowało kilka złotych. Kierowca podczas jazdy rozmawiał przez telefon z kolegą i informował go, gdzie stoi policja (aby nie jeździł za często tą trasą). Była to jedna z niezarejestrowanych taksówek. 

Spałyśmy w hotelu Teatar, normalnie nie śpimy w hotelach, ale ten hotel mnie urzekł kiedy przeszukiwałam booking. Kosztował 2 razy więcej niż poprzednie kwatery (jakieś 30 euro za pokój dla dwojga, co i tak jest bardzo tanio, jak na hotel w dodatku tak ładnie urządzony), gdzie nocowałyśmy, ale to był taki prezent na koniec wyczerpującej podróży (tak nam się wydawało, że to już koniec wyczerpującej podróży, hehe). Nie ukrywam, że wygląd tego budynku w środku i na zewnątrz jest po prostu ujmujący. Niebywale miła i pomocna obsługa i stroje ludowe z różnych regionów Macedonii, które wiszą na korytarzu w hotelu były wisienką na torcie.

Ostatni dzień w Macedonii spędziłyśmy w Bitoli, wałęsając się po centrum miasta i po parku. Robiłyśmy zdjęcia, przymierzałyśmy Nike'i w sklepie za około 70 zł, kupowaliśmy spożywkę na drogę i do domu dla rodziny. Chodziłyśmy tam i z powrotem po najdłuższym bitolskim deptaku Širok Sokak, pełnym kawiarni, sklepów, cukierni i ludzi.

Potem pokierowałyśmy się do parku, w którym był akurat rozgrywany mecz juniorek w piłce nożnej. Pod wieczór po obejrzeniu meczu poszłyśmy do toalety w parku, żeby się umyć mokrymi chusteczkami i przebrać w czyste ubrania na drogę.

Następnie zaczęłam trochę przepakowywać plecaki i ładować telefon powerbankiem. Zaczęłyśmy robić kanapki na ławce, odganiając się w tym samym czasie od bezpańskiego psa, który poczuł zapach pierwszorzędnej szynki. "Czuję się jak prawdziwy podróżnik" - powiedziała z dumą moją córka.

Na dworcu spytałam panią w kasie czy nasz bilet jest ok i czy ten autobus przyjedzie o czasie. Pani spojrzała na bilet i mówi: Macie bilet na 19:00, no to biegiem, bo jest 18:05 i on właśnie odjeżdża!

Nie pytając o nic więcej wybiegłyśmy z budynku dworca. Na zewnątrz stał nasz Eurobus z zapalonym silnikiem. "Gdzie możemy usiąść?" - pytam w biegu kierowcy - "Gdzie chcecie!" - odpowiada. Czekała nas bardzo długa droga z Bitoli do Wiednia. Autobus nabierał ludzi jeszcze w miastach Prilep, Veles i Skopje. W Prilepie dosiadła się koło nas rodzina z niemowlęciem, które głośno płakało. Po godzinie jego mama poszła z nim usiąść na początek autobusu (my siedziałyśmy na końcu), więc dało się mniej więcej spać. Przejechaliśmy nocą całą Macedonię i Serbię. Kiedy świtało, byliśmy na granicy z Węgrami. Tu się zaczęły jajca.

Znajomy, z którym miałam konwersacje po serbsku, opowiadał, że nie ma nic głupszego jak przekraczać granicę z Węgrami autobusem jakiejś bałkańskiej linii jadącej DO Unii Europejskiej. Odprawa celna trwa kilka godzin i jest dość nieprzyjemna (otwierać wszystkie torby itd.) Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził...

Na granicy stałyśmy około 5 godzin. Dzięki temu uciekł nam Flixbus z Wiednia do Brna, na który miałam kupione bilety. Nie było kolejki, byliśmy jedynym autobusem. Dlaczego więc tak długo? Już tłumaczę - granica serbsko-węgierska jest zarazem granicą Unii Europejskiej. Do Unii nie wolno wwozić produktów spożywczych, papierosów, alkoholu w ilościach większych jak "na podróż" mówiąc w uproszczeniu. Zadaniem węgierskich celników jest przeszukać wszystko i wszystkich, aby te produkty nie dostały się na teren Unii. Osoby z Unii nie są tak restrykcyjnie przeszukiwane, kiedy podróżowałam autem z rodziną zawsze chcieli od nas tylko dokumenty i do widzenia.

Kierowca spytał podróżnych czy ktoś ma większe ilości papierosów albo zimnicy (czyli domowych przetworów). Dziewczyna siedząca za nami przyznała, że przewozi 3 ajvary. Na to kierowca, że 3 ajvary to jest nic i wrócił negocjować z celnikiem. Po chwili wrócił i poprosił, aby wszyscy wysiedli z dokumentami i wyjęli swoje walizki z bagażnika. Niektórzy mieli po kilka naprawdę wielkich walizek, ponieważ jechali do Wiednia np. na pół roku. Węgierscy celnicy otwierali wszystko i wyciągali z bagaży rzeczy. Ja nie miałam nic nielegalnego, ale w plecaku było dużo brudnych ubrań z podróży i obawiałam się, że wyciągnie przy tylu ludziach nasze majtki i skarpety... Na szczęście nasze plecaki go w ogóle nie interesowały. Zajrzał do środka i zobaczył... piłkę do futbolu. Powiedział: Dziekuję, możecie iść i nie przegrzebywał naszych bagaży. Kontrola bagaży całego autobusu trwała około godziny. W tym czasie stałyśmy na zewnątrz i czekały. Nie było tam nigdzie ławek ani dachu. Dobrze, że deszcz nie padał, to by był komplet ;) Ciągle jeszcze miałam nadzieję,  że zdążymy na Flixbus, ale nikt nie wiedział, ile to jeszcze może potrwać. Następnie celnik wszedł do pustego autobusu i tam przeszukiwał wszystko, co zostało w środku. Czekamy dalej jak barany, co nam było robić... Dobrze, że miałyśmy zapas jedzenia i picia. Po przeszukaniu autobusu (trwało jakieś 0,5 godziny) celnik pozwolił do niego wsiąść i nakazał jeszcze poczekać. Siedzimy w środku i czekamy. Kierowca poinformował, że celnik znalazł w autobusie perfumy i nie pojedziemy dopóki nie znajdzie się ich właściciel i nie zapłaci cła w wysokości 200 euro. 

Starszy pan siedzący tuż koło nas powtórzył z przerażeniem w głosie: "dveste evra!" i dodał "j*ebem ti majku" i wziął głębokiego łyka rakiji z plastikowej butelki. Wizja dalszej jazdy oddala się za horyzont. "Czy zawsze tak Węgrzy kontrolują autobusy?" spytałam tego pana. "Zawsze" - odpowiedział. 

Po kilku minutach młody Rom przyznał się, że to jego perfumy. Poszedł z kierowcą rozmawiać z celnikiem. Czas leci. Ustalili, że albo płaci 200 euro cła albo traci towar i cofają go do Serbii i wraca do domu na własną rękę.  Chłopak był zdruzgotany. I to źle i tamto źle. 200 euro to mogła być jego miesięczna pensja. Jego rodzina złożyła się i zapłacił cło. Atmosfera w autobusie była grobowa, każdy współczuł chłopakowi. Pojechaliśmy dalej, ale było już za późno by zdążyć do Wiednia na czas. Kupiłam telefonem bilet na kolejnego Flixbusa. Ostatnie kilometry podróży do Wiednia upłynęły nam na rozmowie z kierowcą. Zmienił go kolega, więc przyszedł do nas na koniec autobusu pogadać o bele czym. Pytał nas gdzie byłyśmy, co nam się podobało w Macedonii itd.

Podróż z Bitoli do domu na wsi pod Brnem trwała łącznie 30 godzin. Da, trideset sati, bre! Tako je! Po wyspaniu się stwierdziłam, że było warto! Bałkanów nigdy nie za wiele.

Niektórzy turyści ostrzegają przed bezpańskimi psami czy żebrakami - nie znajo się i tyle. Psów mało i niegroźne, a żebraków przez cały wyjazd widzieliśmy dwóch czyli mniej niż w Brnie w jeden dzień.

To tyle. Obejrzyjcie sobie zdjęcia z Bitoli i jadąc do Macedonii nie zapomnijcie zabrać euro, powerbanku i zapasu jedzenia, bo droga się może przedłużyć 😀


Gallery image of this property
Hotel Teatar - zdjęcie z bookingu


Heraclea Lyncestis - ruiny starożytnego miasta

Meczet Jeni

Heraclea

Mała ekspozycja strojów ludowych w hotelu Teatar

Plac Magnolii

Starożytny teatr - Heraclea

 
Heraclea

Saat Kula - wieża zegarowa

Na korytarzu w hotelu Teatar

Hotel Teatar - moje zdjęcie jest słabe, na ich stronie są o wiele lepsze.

Ostatni look z autobusu na przedmieścia Bitoli

Traktor wiozący paprykę blisko dworca w Bitoli

Na korytarzu Hotelu Teatar

Heraclea


Parking z meczetem Izak w tle

Heraclea

Kibicowskie graffiti




Popularne posty z tego bloga

Novi Sad i okolice - Serbia

Jezioro Świteź - Свіцязь